O czym szumią czarne dziury
Natalia Karczewska i Marek Chlanda z całą pewnością są piratami. Przeciwieństwem piratów są farmerzy. Dave Hickey, twierdzi że nie ma innych ludzi na świecie. Farmerzy dzielą i grodzą zdobyte terytorium, kochają kąt prosty i nienawidzą piratów. Piraci z kolei lubią przekraczać ogrodzenia, wdzierać się na obcy grunt i zabierać z niego to, co najcenniejsze. Bryan Eno dzielił artystów na farmerów i kowboi, z których jedni uprawiają zdobytą ziemię, drudzy niestrudzenie szukają nowej. Artyści-farmerzy to ci, którzy potrafią idealnie wstrzelić się w nośny temat i wytrwale budują swoje wypowiedzi na solidnych fundamentach. Karczewska i Chlanda przeciwnie, bazują na gruncie usuwającym im się spod stóp. Dlatego muszą ciągle być w ruchu, oczywiście oddalając się w nim od centrum. W centrum gra ma reguły ustanowione przez farmerów, którzy znają niezawodny system i grają tylko po to, by wygrać. Co więcej Chlanda i Karczewska to piraci, którzy w swoim ekscentrycznym kursie nie kierują się ku nowym światom, nieodkrytym lądom i nowym możliwościom. Całkiem przeciwnie, przyciągają ich ziemie jałowe, pustkowia i pobojowiska; dobrze się czują dopiero tam, gdzie wszelkie możliwości zdają się być już wyczerpane.
Bycie piratem oznacza tworzenie abstrakcji i może być zarówno stylem życia, modelem gospodarczym, przestępstwem lub praktyką artystyczną, czy nawet mistyczno-artystyczną. Piractwo artystyczne to poszukiwanie i eksploatowanie stanów ekstatycznej abstrakcji. Euforyczny wgląd w rzeczywistość, błyskawiczny, natychmiastowy i ulotny, w którym wszystko zdaje się nagle skonfigurowane, a całościowa dynamiczna konstelacja ujawnia się na jeden mały moment. To właśnie łup, który należy natychmiast pochwycić i przejąć. W podobny sposób działają złodzieje tożsamości, globalne korporacje, inwestorzy kapitałowi czy światowe mocarstwa. Potrafią dostrzec potencjalną okazję tam, gdzie nikt inny nie patrzy i bezwzględnie ją wykorzystać. Piraci mogą być dobrzy i źli. Przemoc jaką stosują współczesne imperia, by stale powiększać swój udział w zagarnianiu wartości dodanej, jaką można wycisnąć z Ziemi i jej mieszkańców, jest przerażająca, tak jak kolonizacja przyszłych zysków wymuszająca stały wzrost wydajności czy zniewolenie całych społeczności przez niespłacalne kredyty. Na drugim biegunie tych zjawisk stoją pirackie praktyki duchowe, subwersywna krytyka toksycznej kultury, alternatywne ekonomie i style życia oraz praca ekstatycznych artystów, którym udaje się „to, co nieuchwytne” połączyć z intersubiektywnie doświadczalnymi wrażeniami.
W swojej sztuce Natalia Karczewska regularnie wykorzystuje zużyte, zdeformowane przedmioty lub ich fragmenty. Zazwyczaj trudno rozpoznać czym dana rzecz kiedyś była. Została pozbawiona swej pierwotnej funkcji, formy oraz sensu i stała się obiektem czysto plastycznym i całkiem nowym bytem. Dla artystki liczy się każdy walor: kolor, faktura, konsystencja, kształt, sposób w jaki światło odbija się od powierzchni. Wszystko jest ważne, doskonałe i traktowane z należytą atencją i troską. U Marka Chlandy można mieć wrażenie, że następuje jakaś figuracja, że można rozpoznać jakieś konkretne drzewo, że postać odgrywa jakiś gest lub scenę albo przedmiot, np. but coś symbolizuje. To oczywiście nieprawda, nie tym razem. Wszystko tutaj jest najczystszą abstrakcją. Czymś, co zostało wydarte ze swojego pierwotnego miejsca, sieci relacji, ciągu przyczyn i konstelacji zjawisk, zostało zarzucone na grzbiet, wrzucone do ładowni i wywiezione w nieznane przez otwarte morza. Jesteśmy w pirackiej jaskini skarbów.
W słynnej anegdocie John Cage odwiedzając komorę bezodbiciową, czyli absolutnie bezdźwięczne pomieszczenie, usłyszał w nim dwa dźwięki, dźwięk układu nerwowego i krwi w uszach. Historia Cage jest zarazem nieprawdziwa i bardziej niż prawdziwa. Komory bezodbiciowe są dziś gorącym tematem, czołowe ośrodki ścigają się w biciu rekordów, a pomiary w decybelach przyjmują coraz bardziej ujemne wartości. Pomieszczenia te służą do testów urządzeń wykorzystujących mikrofale i nie są przeznaczone dla ludzi. Ludzie nie potrafią w nich wytrzymać nawet godziny, szybko pojawiają się u nich zawroty głowy, nudności, zaburzenia równowagi, ból głowy, paniczny lęk. Sytuacja, w której nie słychać żadnego dźwięku, poza tym dobiegającym z wnętrza naszego ciała, jest totalnie dezorientująca. Wbrew temu co stwierdził Cage, układ nerwowy nie wydaje dźwięku, podobnie krew w uszach raczej zostaje zagłuszona oddechem, biciem serca, tarciem stawów i kręgów ale zgodnie z tym, co miał na myśli, w idealnie cichym pomieszczeniu nie panuje cisza – jest wypełnione muzyką. Cały wszechświat nieustannie szumi, nuci swoją historię. Falujące wibracje promieniowania grawitacyjnego przenikają nas od czubka głowy po koniuszki palców, to zrytmizowana opowieść o istnieniu wszystkiego co jest i zawsze było, od wielkiego wybuchu do dziś. Dzięki fizyce nie trzeba być dzieckiem by zrozumieć, że budynki, drzewa, samochody, ludzkie ciała i w ogóle wszystko wypełnia dźwięk abstrakcji wprawiający całą materię w ruch. Wszystko wibruje współbrzmiąc z pulsem galaktyk, głębokim mruczeniem astralnych trzewi, gardłowym śpiewem czarnych dziur i kosmicznym beatem. Wystawa Chlandy i Karczewskiej to swoiste uniwersum, które również wytwarza własną podprogową ścieżkę dźwiękową.
Prace Natalii Karczewskiej mają wyraźny przebieg, efekty następują nie równocześnie, ale po i obok siebie, te prace dzieją się na podobnej zasadzie, jak utwory sonoryzmu, mają podobnie dynamiczny i zróżnicowany układ. Są tak złożone, że nie da się ich zobaczyć na raz, należy je śledzić i co rusz dawać się zaskakiwać procesji różnicujących barw; przeżywać budowanie i rozładowywanie napięć oraz ewolucje tempa; podziwiać przejścia, syntezy i destrukcje faktur. Te prace nie są naoczne, nie błyskawiczne, wymagają przejścia przez swoje trwanie, tak, by mogły wybrzmieć w całości. Przypominają najpełniejsze przykłady drugiej awangardy muzycznej: brawurowe, nasycone, złożone ze zderzeń rozmaitych brzmień i środków ekspresji.
Marek Chlanda należy do tych artystów, którym talent i zapamiętanie pozwalają zrobić wszystko. Mógłby tylko malować hipnotyczne obrazy poświęcone pamięci, pamięci zagłady, nieuchronności zagłady, lub innym bezwzględnie ważnym tematom. Jednak Marek Chlanda nie jest farmerem, nie uprawia swojej twórczości na urodzajnym polu, ciągnie go raczej na manowce. Jest piratem, nieustannie wyrusza na wyprawy, których skutek jest zawsze niepewny a ryzyko znaczne. Najpełniej zdradza swoją awanturniczą naturę w pracach pozornie prostych, najskromniejszych czy nawet najuboższych: szkicowych rysunkach szybko chwytających mistyczne prawdy; figurach przyłapanych w ruchu, którego nieodparta siła jest zasygnalizowana delikatnym przesunięciem ciężaru; reliefach z szarego kartonu w szarym kartonie. Na wystawie pokazuje swoje „studia pejzażowe” jak sam je określa. Chlanda nie traktuje otoczenia, krajobrazu, jak tradycyjny pejzażysta, bardziej przypomina archeologa lub pierwotnego mieszkańca, dla którego miejsce nie jest estetycznym kadrem, ale opowieścią o trwaniu i zamieszkiwaniu. Doświadczanie pejzażu staje się aktem, wywoływaniem obrazu wewnętrznego, który wyłania się po nawiązaniu kontaktu zmysłowego z przestrzenią rezonującą wydarzeniami z życia nieobecnych już ludzi, ponadczasowych roślin, niezauważalnych bakterii i innych trudnych do rozpoznania sił. Chlanda z zapamiętaniem pokazuje dynamiczne układy i otwarte systemy relacji, u niego pejzaż to zawsze ruch.
Spotkanie obojga artystów trudno sprowadzić do prostej opowieści. Powstała konstelacja, w której to, co mnogie i polifoniczne nagle doskonale poczuło się wobec siebie. Z malarskich obiektów Karczewskiej, rysunków i instalacji Chlandy wyłania się egzystencjalne uniwersum abstrakcyjnych wglądów, ulotne, subtelne, niepowtarzalne, cichutko wybrzmiewające w ekscentrycznym rozkładzie subtelnych efektów plastycznych. Mimo że mamy do czynienia ze śladami momentów niezwykłego nasycenia świadomości, mikro-odkryciami, które ze swej natury zdają się być tylko chwilowe, są efektem długotrwałej programowej pracy, codziennej i konsekwentnej. Dostrojenie do tych układów relacji wymaga znacznej wrażliwości i pewnego wysiłku. Do skarbu piratów zawsze prowadzi droga pełna wyzwań, fałszywych tropów i zagadek. Należy cierpliwie podążać za wskazówkami, krążyć aż neuroprzekaźniki i hormony zaleją mózg i pozwolą odczuć swoje istnienie na poziomie wspólnoty z wszystkim, co manifestuje tu swoje istnienie rezonując w tej samej euforycznej częstotliwości.
Jakub Bąk